6. Kalisz Ambient Festiwal – fotorelacja

30 października 2017

Przez piątek i sobotę kaliskie Centrum Kultury i Sztuki okupowali artyści i fani muzyki ambientowej, elektronicznej i eksperymentalnej. To była szósta edycja Kalisz Ambient Festival.

W sensie muzycznym szósta edycja festiwalu trochę mocniej od poprzednich akcentowała muzykę elektroniczną, ale skład gwiazd – w sensie estetycznym – był bardzo zróżnicowany. Od artystów spod znaku muzyki elektronicznej lat 80. i 90., przez eksperymentatorów, miłośników jazzu, po – oczywiście – masters of ambient. Oba festiwalowe dni otworzyła lokalna formacja Skinwalk jako laureat tegorocznego Made in Kalisz Festival. KAF był jednym z przystanków koncertowej trasy islandzkiej formacji Kaelan Mikla – damskiego post-punkowego tria wykonującego muzykę z pogranicza mrocznej poezji śpiewanej oraz muzycznej awangardy. Gorąco oklaskiwano Wacława Zimpla – jednego z najbardziej rozpoznawalnych klarnecistów w Polsce, zeszłorocznego zdobywcy Paszportu Polityki oraz legendę polskiego ambientu, Tadeusza Łuczejko, który jest nie tylko twórcą muzyki, ale także grafikiem. W ramach festiwalu w Galerii w Hallu oglądać można było jego projekty okładki płyt. Specjalnie na Kalisz Ambient Festival, jedyny koncert w Polsce, przyjechał Scanner, czyli Robin Rimbaud, brytyjski muzyk, uważany obecnie za jednego z najbardziej topowych artystów współczesnej muzyki elektronicznej na świecie. Rozmawiał z nim Robert Kuciński:

W jaki sposób zaprojektowałeś program kaliskiego koncertu. Myslałeś o wspólny mianowniku utworów czy też było to swoiste ‘the best of’?

Scanner: Nigdy nie wiem, co będę grał, więc przyjechałem z mnóstwem możliwości. Nigdy nie wiem, jaką zastanę sytuację, czy ludzie będą siedzieć, czy stać, czy zagrać coś wolnego, czy coś szybkiego. Lubię reagować na bieżąco, dostosowywać się do warunków, w jakich się znajduję. Do ostatniej chwili siedziałem na widowni i zastanawiałem się, czy zacząć delikatnie i bardzo rytmicznie, czy może zrobić krok w tył i być bardzo abstrakcyjnym. Tak naprawdę podjąłem decyzję, gdy wszedłem na scenę.

Opowiedz nam o Twoim sprzęcie, ponieważ jest on tyleż ważny dla Twojej twórczości, co bardzo interesujący.

Scanner: Zestaw jest inny w każdej sytuacji. To show było po części zainspirowane sposobem, w jaki musiałem podróżować, chcąc dotrzeć do Kalisza: tanimi liniami lotniczymi, a więc z mniejszą ilością sprzętu. Nigdy nie można polegać na konkretnych instrumentach, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie dotrą razem z tobą do celu twojej podróży. Tak przydarzyło się kiedyś mojemu znajomemu w Londynie. Zapakowałem więc wszystko w małą walizkę – mam ze sobą sampler, stary sampler firmy Korg, procesor efektów Eventide, dzięki któremu mogę uzyskiwać liczne zapętlenia i wyciszenia. Mam także swój laptop Macintosh, na którym jest mnóstwo tekstur, pętli, sampli i innych dźwięków. Przy innych okazjach mam ze sobą jeszcze wirtualny syntezator i multiefekt.

Skoro jesteśmy przy sprzęcie to chciałbym zapytać jeszcze, czy nadal podsłuchujesz ludzi, nagrywasz telefoniczne rozmowy, by tworzyć z nich swoje miksy?

Scanner: Ten sposób robienia muzyki był konkretnym momentem w mojej pracy. Trwał 6-7 lat. Nadal często używam ludzkiego głosu w występach, sampluję w rozmaity sposób. Zawsze interesowała mnie zresztą organiczność. Używam elektronicznych sprzętów, technologii, ale chcę, by ludzie coś poczuli, byli poruszeni, czuli się emocjonalnie połączeni z tym, co się dzieje na scenie. Nie gram teraz wielu koncertów na żywo, kiedyś robiłem to cały czas. Dlatego teraz, gdy je organizuję i tworzę, chcę żeby były wyjątkowe. Chcę, aby były niepowtarzalne, tak jak dzisiejszy.

Jaka jest różnica między tworzeniem muzyki całkowicie dla siebie – na płytę, na koncert, a komponowaniem dla obcych ludzi, np. dla baletu, teatru, filmu. Współpracując z innymi artystami jesteś zmuszony słuchać ich propozycji.

Scanner: Ogromna część mojej pracy opiera się na kooperacji. Przez ostatni rok stworzyłem 10 projektów, a teraz jestem w trakcie kończenia dzieła dla Duńskiego Baletu Narodowego. Współpraca przede wszystkim opiera się na szacunku i zrozumieniu. To w jakimś sensie modelowe zachowanie, idealne warunki pracy, gdy szanujemy się nawzajem, wspieramy i razem dążymy do założonych celów. Załóżmy, że ktoś potrzebuje podkład to tańca współczesnego. Mówi na przykład, że przez pierwsze trzy minuty potrzebuje czegoś intensywnego, mocnego, lecz nie wie, co daje taki efekt albo potrzebuje muzyki, która przedstawia ogród… Możliwości są nieskończone. W dużej mierze taka współpraca opiera się na zaufaniu. Pracuję z wieloma współczesnymi artystami, tancerzami czy reżyserami. Zaczyna się to od rozmowy, każdy podejmuje się jakiejś roli, jak w związku. Myślę, że zawsze staram się wypracować taką sytuację, w której ludzie mi ufają i wiedzą, że dostaną to, czego oczekują.

Co jest dla Ciebie bardziej ekscytujące, realizacja własnego pomysłu czy współpraca z ciekawymi artystami?

Scanner: Szczerze mówiąc, wspólne projekty są dla mnie bardziej interesujące. Ciężko mi przychodzi skłonić siebie samego do nagrywania, wydania czegoś. Moim zdaniem nie ma w tym żadnej wartości. Propozycje, które sprawiają mi dużą przyjemność, są związane na przykład z tańcem. Przedstawienia odbywają się w Paryżu, Nowym Jorku, Londynie, Warszawie. Przychodzi 1000 czy 2000 osób, aby zobaczyć widowisko. Nie przychodzą dla mnie, lecz dla przeżycia czegoś wyjątkowego. W zeszłym roku – zauważyłem to, bo musiałem prowadzić statystyki – projekt zrealizowany z orkiestrą usłyszało blisko 6 milionów osób. To jest nieprawdopodobne, aby 6 milionów osób przyszło na moje show, ale przyszło za to na projekt Christiana Diora, by zobaczyć balet itd. Dla mnie to jest fantastyczne.

Które projekty miały dla ciebie największe znaczenie?

Scanner: Robiłem kiedyś projekt, jakieś 12 lat temu, w szpitalu w Paryżu, i był to ścieżka dźwiękowa dla kostnicy. To była melodia, przy której ludzie mogliby się pożegnać ze swoimi ukochanymi. To przestrzeń, w której spędzasz od 15 do 20 minut z ciałem osoby, która właśnie zginęła w wypadku samochodowym, została zamordowana itd. Nie chodzi tu o długotrwałe choroby, lecz nagłe wypadki. Osoby, które się znajdą w tym pomieszczeniu, nie wiedzą przeważnie, że tam będą. Rano mogą jeszcze jeść śniadanie z tą osobą, a ta osoba nagle umiera. Obie znajdują się w tym pomieszczeniu w sytuacji prywatnej, intymnej, a ja zostałem poproszony o to, aby stworzyć podkład muzyczny odpowiedni do tej sytuacji. Dla mnie nadal jest to najbardziej znacząca praca, najważniejsze dzieło, jakie stworzyłem. Przykładem może być moja znajoma, która niedawno umarła. 48 lat, mężatka, umarła nagle. To był szok dla wszystkich, szczególnie dla jej rodziny. Zapytałem, czy mogę stworzyć muzykę dla przebiegu całej ceremonii… To ważne, aby muzyka i emocje miały nieodłączny związek z prawdziwymi ludźmi, prawdziwymi zdarzeniami. Takie rzeczy są po prostu szczere, są poza rozrywką. Dla mnie to jest prawdziwe spełnienie, gdy muzyka znajduje ważne zastosowanie, poza aspektem rozrywkowym czy tanecznym. Gdy docierały do mnie wiadomości od ludzi, którzy byli w tym szpitalu i jak ten soundtrack pomagał im w trudnych dla nich sytuacjach, to czułem się znacznie lepiej niż gdy mój kawałek trafił na szczyt listy przebojów. Nigdy zresztą nie tworzyłem utworów, by odnosiły sukces, by stawały się automatycznymi hitami. Utwory są jak pocztówki, które mówią „hej, tu jestem, nadal żyję”. Takie projekty są dla mnie ważniejsze, bardziej wartościowe i emocjonalnie znaczące. W ciągu ostatnich trzech lat straciłem swoją rodzinę: matkę, brata, ojca, babcię, dziadka. Wszystkich. Zostałem tylko ja, więc gdy mam możliwość tworzyć muzykę, aby pomagać ludziom w takich trudnych momentach, to jest to dla mnie bardzo ważne i naprawdę fantastyczne.