Czesław Śpiewa & Arte dei Suonatori – fotorelacja

3 kwietnia 2017

_DSC0052Czesław o Polakach i emigrantach

Owacjami na stojąco zakończył się sobotni koncert zespołów Czesław Śpiewa i Arte dei Suonatori. W kaliskim Centrum Kultury i Sztuki zaprezentowały materiał z najnowszej płyty „Księga emigrantów, cz. 2”, w której refleksja dotycząca głównie polskich emigrantów oraz zachowań Polaków wobec obcych przybyszy łączy się z niejednorodną stylistycznie muzyką polsko-duńskiej formacji oraz cytatami z utworów barokowych.

Czesław  nie jest popowym bożyszczem tłumów, ale fanów ma sporo. Trudno ocenić, ilu wielbicieli kocha go tylko za talent, a ilu fascynuje jego zwariowana osobowość. Trochę zdolne dziecko, trochę enfant terrible polskiej sceny muzycznej, trochę „artysta prący pod prąd” i… coraz bardziej estradowy autorytet walczący przede wszystkim z polskimi fobiami. W tym, co mówi i śpiewa, jest zarówno „in”, jak i „out” naszego kraju. Mieszka tu od lat, ale jednak zasmakował emigracji. Jest Polakiem, ale wciąż brzmi, jakby język Polski nie był jego ojczystym językiem. Skoro nagrał drugą płytę o emigrantach i o emigracji, to jego – choć ukryte za humorystycznymi tekstami – zaangażowanie społeczno-polityczne jest naprawdę widoczne. W wywiadzie po koncercie przyznał, że zawsze stał po stronie rozrywki, która jednak daje do myślenia. Zauważył też, że za to tymczasowe odejście od piosenek o miłości ku utworom budującym „Polaka portret własny” zapłacił mniejszym zainteresowaniem widowni i mediów. Na równi z inteligentnymi tekstami Michała Zabłockiego w drugiej części „Księgi Emigrantów” niezwykle interesująco wypada muzyczne zjednoczenie Duńczyków z kwartetem Arte dei Suonatori, którego wiolonczelista, Tomasz Pokrzywiński, odpowiedzialny był za aranżację.

_DSC0030Robert Kuciński: Jaki jest Twój stosunek do dawnej muzyki? Jako młody człowiek chyba nie za bardzo się nią interesowałeś?
Czesław Mozil: Ależ wręcz przeciwnie. Skończyłem klasyczny akordeon w Duńskiej Akademii Muzycznej. Jestem od małego karmiony muzyką dawną, klasyczną i współczesną, czyli podsumowując: grałem muzykę „poważną” od małego.

RK: Z czego wynika, w jaki sposób zjednoczyło się Twoje „wielostylowe” doświadczenie muzyczne z muzyką sprzed wieków?
CzM: Spotkałem muzyków z Arte dei Suonatori 4 lata temu. Półtora roku temu Arte zaprosiło nas, i to było dla nas wielkim zaszczytem. Te dwa światy naturalnie się połączyły.

RK: Co nowego do Twoich sądów o emigracji i emigrantach wprowadza tom 2?
CzM: Tom drugi mówi częściej o powrocie „naszych” do Polski, która się zmienia. Do nas także przyjeżdża wiele obywateli z całego świata i tutaj zamieszkują. Zakochują się w Polsce. To piękne.

RK: Autorem tekstów jest Michał Zabłocki, ale to Ty dajesz im życie i wypełniasz je prawdą. Odnoszę wrażenie, że stajesz się „sumieniem narodu”. Czy zależy Ci na zaangażowaniu społeczno-politycznym?
CzM: Nie chcę moralizować. Chciałbym zaprosić do dyskusji. Żaden muzyk nie chce być obojętny.

RK: Korzystając fragmentarycznie ze znanych wierszy i rymowanek tworzysz – dzięki Zabłockiemu – nowy język ezopowy. Czy jest to wybór artystycznej formy czy też sygnał, że znowu przyszedł czas na mówienie o sprawach publicznych w sposób zawoalowany?
CzM: To jest pomysł Michała Zablockiego. Michał powiedział mi, że to komercyjne samobójstwo i zapytał, czy naprawdę tego chcę? Odpowiedziałem, że jeszcze przyjedzie czas na piosenki o miłości.

RK: Coraz trudniej żyje się w naszym kraju ludziom mającym własne zdanie. Nie pomyślałeś o emigracji? Masz w niej niemałe doświadczenie.
CzM: To jest moje wielkie szczęście, że mogłem powrócić do Polski i poczuć się jak w domu. To nie spotyka wszystkich emigrantów.

_DSC0009Sobotni koncert w Centrum Kultury i Sztuki był znakomity pod każdym względem. Ciekawy materiał z jeszcze gorącej płyty (premiera – marzec 2017) zabrzmiał doskonale dla każdego melomana, który lubi po prostu dobrą muzykę, zarówno tę współczesną, jak i tę z XVII wieku. Dawka humoru była potrójna, bo zabawne teksty Zabłockiego podkreślały pomysły i zgrabnie wplecione przez instrumentalistów cytaty oraz purenonsensowne komentarze Czesława. Niebagatelne znaczenie miała także dopracowana w szczegółach oprawa świetlna, która „wyczarowywała” wnętrze kościoła, starego zamku czy pulsującej światłami i ciężkim rockiem sali koncertowej. Słowem: profesjonalizm w czystej postaci. Owacje na stojąco dla zespołu Czesława i Arte dei Suonatori były całkowicie zasłużone.

Warto zauważyć, że dla części widowni drugie show odbyło się po jeszcze po wyjściu z sali. W miejscu, gdzie sprzedawano płyty i książkę Czesława, każdy mógł nie tylko zdobyć autograf, ale także zrobić sobie zdjęcie zarówno z wokalistą, jak i Tomaszem Pokrzywińskim z Arte. Czesław zapowiedział, że za każdą „sweetfocię” pobiera opłatę, a zebrane pieniądze przekazuje na cel charytatywny. Chętnych nie brakowało, a warto dodać, że im większą sumę chętny wyłożył, tym paleta głupich min Czesława była bardziej rozbudowana. Z tego powodu spotkanie z fanami było także bardzo wesołe.