Koncert KORTEZ TRIO – fotorelacja

15 maja 2017

DSC_0216Jedni mówią „Ach, Kortez!”, inni „Kortez – kto to?”. Choć nie jest (jeszcze!) wszystkim znaną gwiazdą (bo też nie na tym mu zależy), to jednak bilety na jego kaliski koncert w CKiS rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Widownia była niezwykle zróżnicowana, bo jego piosenki łączą płcie, pokolenia i całkowicie odrębne grupy społeczne.

Kortez jest w swej muzycznej produkcji niejednoznaczny. W równym stopniu intersująca jest jego produkcja, jak jego życie, zanim wszedł na scenę.

Jego fenomen znakomicie w swym artykule ujęła Angelika Kucińska z „Gazeta.pl”.

Choć przepadł w jednym z popularnych talent show, doceniła go publiczność, windując hit „Zostań” na szczyty list przebojów. Kortez był przedszkolanką, ochroniarzem w Biedronce, pracował w lesie i na budowie. Tym bardziej jest wiarygodny, kiedy po premierze debiutanckiego albumu mówi: – Na razie mogę żyć z muzyki, ale gdyby to się zmieniło, trudno, znajdę inną pracę.

– Czy kiedyś kogoś pobiłem? Pewnie, że tak. Może nie dotkliwie, ale po prostu przywaliłem. Ciężko czasem nie dać komuś w ryj – mówi Kortez.

Nie żebym chciała zaglądać chłopakowi w kartotekę (o ile ją ma), ale skoro wszyscy zrobili już z niego romantycznego blokersa – a nawet bardziej: wrażliwego zbira – niech się wykaże tym domniemanym kryminalnym dorobkiem. I jeśli już o wizerunku mowa, pytam, czy nie przeszkadza mu, że każdy artykuł, wywiad, recenzja, relacja z koncertu zaczynają się od wypunktowania tego, jak wygląda. – No to niech mnie przebiorą – mówi. – Założę sweterek, koszulę, krawacik, dupościski i lakierki. Wtedy będzie pasowało do muzyki? Albo się nie przebiorę, tylko zacznę robić hip-hop. Też się będzie zgadzało, no nie? To jest głupie, stereotypowe myślenie. Stereotypy trzeba łamać.

Kortez je łamie. Nie dlatego, że jest klasycznie szkolonym muzykiem, choć może na pierwszy rzut oka tego nie widać. Nie dlatego, że luźna bluza z kapturem i ogolona prawie na zero głowa sugerują, że powinien co najwyżej produkować hymny podwórkowej gangsterki, a przecież jego muzyce bliżej do chropowatych bluesów i konfesyjnych folków. Fenomen Korteza bierze się z zupełnie innego paradoksu.

W czasach kiedy muzykę sprzedają tanie chwyty i sprytnie wykreowana fikcja, on się nie mizdrzy, nie zabiega o względy. Ani publiczności, bo na koncertach mówi między piosenkami może ze dwa zdania i żadne z nich nie brzmi „A teraz wszyscy razem” (chociaż przed takim „Zostań” już by mógł). Ani branży, bo ledwo jest w stanie spamiętać nazwiska muzyków, którzy pojawili się gościnnie na jego debiutanckiej płycie (mimo że, jak zaznacza, „bardzo szanuje to, co zrobili”). O dziennikarzach, którzy do tej pory o nim napisali, nawet nie wspomnę. On opowiada swoją historię. Bez wybiegów, bez ściemy. Po prostu. Nawet jeśli ta historia okazała się za mało atrakcyjna, żeby mógł błysnąć na dłużej w jednym z telewizyjnych talent show.

DSC_0414Muzyka jest najważniejsza

Aparycja osiedlowego oprycha odbiera mu prawo do pisania wzruszających piosenek? Chcielibyście. – Od razu zobaczyłem w nim wrażliwego typa. Kortez może być totalnym utracjuszem, ale akurat do muzyki ma szlachetne podejście. Widać, że to dla niego ważne. Nie chodzi na kompromisy. Może to banalne, ale najbardziej ujmujące w Kortezie jest to, że gość jest szczery. Wierzysz mu od początku do końca – mówi Olek Świerkot, który spędził z Kortezem ponad rok, produkując jego debiutancki „Bumerang”.

Sam Kortez mówi o robieniu muzyki w sposób, którego dziś inni się wstydzą – jak o wyższym, duchowym doświadczeniu, alternatywnej rzeczywistości: – Pracując na budowie, jesteś spocony, śmierdzący, zły. Robiąc muzykę, wchodzisz w inny świat, gdzie jest pięknie, gdzie nic ci nie utrudnia życia. I w ustach chłopaka, który wygląda jak ziomek spod bloku i rzeczywiście pracował na wspomnianej budowie, nie brzmi to ani trochę pretensjonalnie. Nawet gdy opowiada o komponowaniu klasycznych, fortepianowych miniatur: – To mój fetysz. Muzyka klasyczna jest może trudniejszym światem, bo musisz wejść głębiej, a nie wszystkim się chce, ale jednocześnie znacznie więcej dostajesz.

Może to kwestia wychowywania się w domu, w którym zawsze szanowano sztukę. Żadne z rodziców Korteza nie ma artystycznego wykształcenia, ale mama jest malarką amatorką, a ojciec grywał w wolnych chwilach na gitarze. – Tata jest samoukiem, nie zna nut. Mama kiedyś malowała. Chciała pójść do szkoły, ale to kosztowało. Potem pojawiliśmy się my, ja i siostry, i rzuciła to. Uznała, że dzieciaki są ważniejsze.

W rodzinnym domu Korteza w Iwoniczu, wiosce na Podkarpaciu, było kilka instrumentów. Gitara taty, stare klawisze, zepsuty akordeon Ciągnęło go do wszystkich. – Naprawa akordeonu za dużo kosztowała, ale że tata też zawsze lubił majsterkować i ma w domu spory skład śrubek, kluczy i innych pierdół, to jakoś tak wykminił, że podłączy kompresor do akordeonu i w ten sposób doprowadzi do niego powietrze. Od tamtej pory akordeon był na wtyczkę, ale za to dało się na nim grać – wspomina.

Rodzice posłali go do szkoły muzycznej w pobliskim Krośnie. Zaczął grać na puzonie. – W szkole cieszyłem się, że mam prawo korzystania z instrumentów. Z tego puzonu, którego najpierw nie znosiłem, ale potem go pokochałem. Z tego, że w każdym pomieszczeniu stało pianino. A ja już wtedy byłem człowiekiem, którego interesowała inna przestrzeń, miałem w d***e rzeczywistość – mówi.

DSC_0318Rodzina jest najważniejsza (telewizja za to w ogóle nie)

Ignorował rzeczywistość jeszcze na studiach muzycznych, gdzie wkręcił się w klasyczną kompozycję, a potem okazało się, że ma niezły głos. Najpierw wykładowcy odkryli w nim naturalny talent operowy (był basem), potem uznali, że sprawdza się również w repertuarze rozrywkowym. I wreszcie rzeczywistość go dopadła. Trzy lata temu urodził mu się syn. Kortez rzucił pracę nauczyciela rytmiki w przedszkolu, bo nie była wystarczająca, żeby utrzymać rodzinę. – Zacząłem się łapać różnych zajęć. Pracowałem w lesie, na budowie… Pisał piosenki, ale nie robił nic, żeby usłyszał je ktokolwiek poza najbliższymi. – Jak musisz zap****ać 14 godzin dziennie, żeby utrzymać rodzinę, to nie masz czasu, żeby realizować inne plany.

Plan B wymyśliła siostra. Podstępem wmanewrowała go w przesłuchania do „Must Be The Music”. Tam wypatrzył go Paweł Jóźwicki, szef wytwórni i studia nagraniowego Jazzboy, w polskiej branży muzycznej człowiek instytucja, który nie tylko wydał co najmniej kilkanaście ważnych płyt, ale też ukształtował gust muzyczny wielu osób. Na Kortezie może zrobiłoby to wrażenie, gdyby miał pojęcie, kim jest Jóźwicki. – Wybiegł za mną jakiś dziwny gość z brodą, zbił pionę i mówi, że ma studio w Warszawie i może mi pomóc nagrać piosenki. Pomyślałem, że po co będę jechał do Warszawy, skoro mam kumpli w okolicy, u których mogę to zrobić za darmo.

Jóźwicki za to pamięta, że na precastingu w Rzeszowie Kortez nie zrobił wielkiego wrażenia na reszcie oceniających. – Może dlatego, że w tych programach hiphopowców w ogóle traktuje się z dystansem, a tu właśnie wszedł kolejny hiphopowiec, tyle że z gitarą. Trochę pogadaliśmy. Powiedział, że pracował jako przedszkolanka i ochroniarz w Biedronce. Przez cały ten czas byłem przekonany, że będzie brzdąkał i rapował. A on zagrał piosenkę i zrobił na mnie turbowrażenie. Na początku myślałem, że to cover. Jakiś stary blues, którego nie znam. Poleciałem za nim. A potem zacząłem lobbować w produkcji, żeby go wzięli na główne castingi. Udało się, ale w Warszawie dostał dwa razy tak, dwa razy nie.

Adam Sztaba powiedział mu, że ładny numer i czeka na więcej. Elżbieta Zapendowska, że umie śpiewać. Kora – że wręcz przeciwnie i na gitarze też mu nie idzie. A Piotr Rogucki stwierdził, że „Joe”, kołysanka, którą napisał dla syna, jest zbyt nonszalancka. Ostatniego komentarza Kortez nie zrozumiał. – Kołysanka ma ciężki tekst, nie taki jak klasyczne kołysanki. Ale jak śpiewasz do snu swojemu małemu dziecku, nie chcesz, żeby odczuwało smutek, tylko błogość – wcale nie musi rozumieć, o czym śpiewasz. Dziecko odbiera to jako coś pięknego, mimo że numer jest przygnębiający – mówi.

DSC_0237Praca (nad sobą) jest najważniejsza

Wszyscy, którzy zetknęli się z Kortezem, są zgodni w opinii, że ma niebywałą swobodę w pisaniu piosenek – i nawet jeśli nie wszystkie są wyjątkowe, przychodzą mu wręcz podejrzanie łatwo. – Pamiętam, jak zaczynaliśmy nagrywać i przyniósł piosenki. Miał ich mnóstwo, a każda następna była lepsza od poprzedniej. Siedział, zmieniał kartki w zeszycie, w którym miał zapisane teksty, i grał. Bo na pamięć to znał ze cztery. Miał ich tyle, że musiał sobie przypominać – opowiada Olek Świerkot.

Ale ta lekkość w pisaniu ruszających melodii nie zwalnia z pracy. Nad materiałem i sobą. Po wywiadzie puścił mi sześć z pewnie siedemnastu wersji demo „Zostań”, do tej pory największego przeboju Korteza, którym awansował do czołówek kilku radiowych notowań. W każdej śpiewał inaczej, w żadnej tak dobrze jak w finalnej wersji, która trafiła na płytę. Próbował tak długo, aż wyszło. Perfekcjonizm na granicy szaleństwa. Albo pokora.

Kortez z całej grupy wszystkich tych młodych muzyków, których zauważyłem w „Must Be The Music”, chce i umie słuchać. Wyciąga wnioski. Nie zachowuje się, jakby sam wiedział wszystko najlepiej. Myśli. Nie ma podejścia: jestem za****sty i co mi zrobicie – mówi Jóźwicki. – To bardzo ważne, żeby komuś zaufać. Żeby się liczyć z czyjąś opinią. Olek, Agata (Trafalska, autorka większości tekstów na „Bumerangu” – przyp. red.) i ja strasznie się o niego kłóciliśmy. Każde z nas ciągnęło w swoją stronę, bo każde z nas chciało mu coś dać. A on obserwował te nasze rzezie. I był z tym wszystkim sam. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, jak dużo musiało go kosztować to mieszkanie przez rok w studiu, w piwnicy. Myślałem, że przyjechał chłopak do Warszawy i najważniejsze, że na łeb mu nie leci. A jeszcze zupkę ugotuję, na browara zaproszę. Co on więcej potrzebuje? Niech tylko nagrywa.

Kortez nie dyskutował, nawet kiedy kazali mu nagrać płytę po polsku, chociaż wcześniej śpiewał po angielsku. Ani nawet gdy miał śpiewać teksty innych autorów, mimo że uprawia ten szczególnie osobisty rodzaj muzyki, w którym zazwyczaj wykonawca śpiewa swoje. – Czasem masz coś w głowie, coś czujesz – tłumaczy. – Ale ktoś, kto widzi to inaczej, może odświeżyć twoje spojrzenie. Na przykład taką samotność jak z „Pocztówki z kosmosu” – nawet bym nie wpadł na to, że można ją tak opisać, jak zrobił to Ten Typ Mes. Albo niezgodność charakterów na podstawie tego, że w zupie nie pasuje mi imbir, a ty lubisz i szukasz kogoś, kto go lubi. Co za pomysł!

DSC_0252Najważniejsze to nie zwariować

Tylko kogo tak naprawdę słucha Kortez? Siebie. – Najbardziej mnie kręci pisanie piosenek. I jaram się, słuchając tego, co nagrałem. Ostatnio stwierdziłem, że po co mam słuchać innych rzeczy, jak mogę sobie sam napisać to, czego chcę posłuchać.

Kanye West polskiego songwritingu wreszcie przemówił. Ale daleko mu do buca. To tylko świadomość własnej wartości, warsztatu, pewnie charyzmy, chociaż przełamana zadziwiająco sporą dawką rozsądku jak na debiutanta. – Cieszy mnie to, co się wokół mnie dzieje, ale nie mam wielkich oczekiwań w związku z płytą. Jeśli ludziom się spodoba, to niech ją kupią. Na razie mogę żyć z muzyki, ale gdyby to się zmieniło, trudno, znajdę inną pracę – mówi.

Mimo że jest autorem najbardziej wyczekiwanego debiutu ostatnich miesięcy, nie jest przykładem debiutanta, który zwariował. Ale za to nagrał płytę, na której punkcie łatwo zwariować. Mówi, że już nie bije? Nie musi, ma piosenki, od których można nieźle oberwać. Prosto w twarz. Dorośli faceci przy nich płaczą (znam nazwiska, ale wolą pozostać anonimowi). Wy też będziecie. I będziecie do nich wracać. Jak bumerang.

Źródło: http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,19015868,kortez-romantyczny-blokers-ten-gosc-jest-szczery-w-tym.html