Miłość nie zna granic – koncert karnawałowy w Antoninie ‒ fotorelacja

16 stycznia 2017

1aOwacjami na stojąco i podwójnym bisem zakończył się sobotni koncert karnawałowy „Miłość nie zna granic” w Pałacu Książąt Radziwiłłów w Antoninie. Najpiękniejsze pieśni miłosne, polskie i zagraniczne, wykonali Natalia Kovalenko i Aleksander Ładysz, a towarzyszył im zespół pod wodzą Jarosława Domagały.

Rzadko się zdarza, aby publiczność koncertu już od pierwszych dźwięków bawiła się tak dobrze i wraz z muzykami radośnie wyklaskiwała rytm, ale „Marsz Radetzky’ego” Johanna Straussa – trzeba przyznać – ma tę moc. Dar przekonywania ma także Aleksander Czajkowski-Ładysz, syn słynnego śpiewaka Bernarda, który do odziedziczonej po ojcu pięknej barwy głosu dodaje talent inteligentnego i zabawnego konferansjera, potrafiącego już w drugim punkcie wieczoru nakłonić widownię do wspólnego śpiewania „Kurdesz nad kurdeszami”.

_DSC0103 (Kopiowanie)Program „Miłość nie zna granic” powstał wedle pomysłu scenicznej partnerki pana Aleksandra, obdarzonej niezwykle dźwięcznym i miłym dla ucha głosem, pochodzącej z Ukrainy Natalii Kovalenko. Każde z wokalnego duetu – można się domyślać – umieściło w programie co najmniej kilka ulubionych pieśni, stąd z jednej strony dumki ukraińskie, z drugiej – polskie hity, również te spopularyzowane niegdyś przez Bernarda Ładysza. Wieczór był niezwykle zróżnicowany stylistycznie, bo znalazło się w nim miejsce z jednej strony na „Summertime” George’a Gershwina z „Porgy and Bess”, hity „Sunrise, Sunset” i „Gdybym był bogaty” ze „Skrzypka na dachu” czy „Missisipi” Jerome’a Kerna z musicalu „Statek komediantów”, z drugiej – na „Jesienny sen” – melodię Archibalda Jonesa zwaną 'Walcem z Titanica’, do której słowa napisał rosyjski poeta Wasilij Lebiediew-Kumacz, „Czy to warto być upartą” – przebój z lat 30. minionego wieku, który śpiewał popularny wówczas artysta scen operowych i operetkowych, Marian Demar oraz „Matko moja, ja wiem”, które wycisnęło łzy z oczu niejednej słuchaczki antonińskiego koncertu.

_DSC0121 (Kopiowanie)Barwności wieczorowi dodały liczne kreacje śpiewaczki oraz komentarze Ładysza, który jako gospodarz wieczoru nie omieszkał między piosenkami nie tylko opowiedzieć kilka anegdot z życia operowych śpiewaków, ale także poinformować publiczność, że oto Kamil Stoch zdeklasował swoich przeciwników i wygrywa w  Pucharze Świata w Wiśle. Nic więc dziwnego, że były owacje na stojąco i bisy i… piosenki śpiewane na życzenie. Bo któż by nie chciał raz jeszcze na żywo usłyszeć „Ten zegar stary” z Moniuszkowskiego „Strasznego Dworu”.

W sobotnim koncercie w Antoninie wzięli udział: Natalia Kovalenko – sopran, Aleksander Ładysz – bas, Jarosław Domagała – fortepian, Maciej Przestrzelski – skrzypce, Maciej Kałamucki – bas, i akordeon, Marcin Hejnicki – perkusja i klarnet. Scenariusz i reżyseria koncertu – Aleksander Ładysz,  opracowanie muzyczne – dr Jarosław Domagała.


Po niezwykle udanym koncercie o wyśpiewywanej miłości i patriotyzmie z Aleksandrem Czajkowskim-Ładyszem rozmawiał Robert Kuciński.

Panie Aleksandrze, jak wiemy miłość nie jedno ma imię, więc mimo wszystko zapytam, jaki klucz doboru repertuaru zastosował Pan w programie „Miłość nie zna granic”?

Położyłem nacisk na te granice, które dla miłości nie istnieją i koncert ma charakter międzynarodowy. Ten dobór w sumie był dość trudny, bo drugim wyznacznikiem był karnawał, więc chcieliśmy, aby utwory były nie tylko miłosne, ale także dynamiczne, żywe, no i zróżnicowane. Mamy zatem ujęcia nie tylko liryczne, ale także dowcipne, miłość uskrzydlającą i toksyczną, uczucia burzliwe i tłamszone.

Temat, tekst to jedno, a muzyczne gatunki i style?

Goszczę w Pałacu w Antoninie po raz pierwszy, ale wiem, że gromadząca się tu widownia jest bardzo wytrawna, wymagająca. W tej chwili rozmawiamy w saloniku, w którym wisi portret Jerzego Waldorffa, wielkiego erudyty, wspaniałego człowieka, znakomitego dziennikarza, bliskiego kolegi mojej Mamy. Znałem go, podziwiałem za serce dla kultury i jego duch tutaj goszczący wzmaga poczucie odpowiedzialności – koncert miał być lekki w swym charakterze, ale na najwyższym poziomie. Zacząłem od Waldorffa, ale przecież Antonin to Fryderyk Chopin, a także książę Radziwiłł. Nie mogłem zawieźć zarówno publiczności, jak i patronów tego niezwykłego muzycznego salonu.

Urokliwy czas karnawału, piękny myśliwski pałac – tu w wyjątkowy sposób słucha się muzyki. Pytam jednak goszczących tu artystów o ich samopoczucie podczas występu w Antoninie. Większość przyzwyczajona jest do koncertowych sal, w których scena oddzielona jest od widowni, gdzie często światła są tak oślepiające, że nie widać twarzy słuchających, a tu nagle miejsce tak kameralne, z widownią oddaloną zaledwie o metr, otaczającą z trzech stron i jeszcze spoglądającą z balkonów usytuowanych na dwóch piętrach.

Kontakt z widownią jest dla mnie i moich artystów najważniejszy niezależnie od sali, w której występujemy. Może przestrzeń myśliwskiej rezydencji Radziwiłłów jest jako miejsce koncertu odrobinę zaskakująca, ale tak urocze, że w ogóle nie pomyślałem o trudnościach. W muzycznym salonie łatwiej nam było zaprosić wszystkich do wspólnego śpiewania, a na tym bardzo nam zależało.

To, że jest Pan w Antoninie po raz pierwszy, nie jest raczej niedopatrzeniem tutejszych organizatorów pałacowych koncertów, lecz wynikiem pańskiej intensywnej działalności zagranicznej. Ale chyba wrócił Pan na ojczyzny łono?

Rzeczywiście mieszkałem w Kanadzie, ale od pewnego momentu jestem w Polsce. W zeszłym roku założyłem Fundację, która ma wspierać kulturę. Staramy się swoją wiedzą i doświadczeniem podzielić z młodszym pokoleniem, a jednocześnie pomagać młodym muzykom, np. w zeszłym roku zbieraliśmy pieniądze dla naszego kolegi, Jacka Janiszewskiego, który przeszedł skomplikowaną operację mózgu, co właściwie pozbawiło go możliwości uprawiania zawodu. W tym roku przymierzamy się do wsparcia filmu o Dywizjonie 303, bo kulturze permanentnie brakuje pieniędzy. Mamy plany, aby i do Państwa przyjechać z programem Chopinowskim, ponieważ byłem współautorem projektu poświęconego Paulinie Garcii Viardot – bliskiej znajomej Fryderyka, która wraz z nim opracowała 12 mazurków. Mamy też pomysł, aby trochę szerzej zaprezentować w pieśniach muzykę rosyjską, Czajkowskiego, Rachmaninowa, Musorgskiego, Prokofiewa ze znakomitymi solistami.

Był Pan przez wiele lat filarem Reprezentacyjnego Zespołu Wojska Polskiego, ale nie tylko z tego powodu wyczuwam, że ważną część Pana aktywności artystycznej stanowi repertuar patriotyczny.

Jeżdżę tu i tam, zachwycam się wieloma zagranicznymi kompozytorami, ale urodziłem się tutaj i uważam, że trzeba dbać o własną kulturę, tradycję, historię. Jeżeli będziemy omijali kulturę, która jest podstawą naszego bytu, będziemy ją lekceważyli, to wyrośnie nam pokolenie, które nie będzie odróżniało muzyki Chopina od muzyki Mozarta. Właściwie to już się dzieje. Nie możemy pozwolić na to, aby ten bogaty, różnorodny i wspaniały dorobek został zaprzepaszczony. Za rok będziemy obchodzili jubileusz dwóchsetlecia urodzin Stanisława Moniuszki. Odnoszę wrażenie, że większość podchodzi do jego twórczości w sposób odrobinę lekceważący, a przecież poza bardziej znanymi operami w jego dorobku odnajdujemy wspaniałe pieśni z wyeksponowanym wątkiem  patriotycznym, z wpisaną w nie miłością do wszystkiego, co polskie. Trzeba je przypomnieć. Dlatego będziemy w tym roku promować muzykę Moniuszki wspólnie z praprawnuczką kompozytora. Jakoś wszystkim łatwiej jest zaśpiewać jakąkolwiek piosenkę angielską czy amerykańską niż przypomnieć sobie prostą melodię i słowa „Prząśniczki” czy „Znasz li ten kraj”. Niestety tak to teraz wygląda. Powinniśmy najpierw poznać to, co nasze, a potem otworzyć się na dzieła literatury zachodniej. Myślę, że to nasza powinność i obowiązek.