Opowieści zaklęte w muzyce. Allman Brothers Band.

[Od: Śr. 30.03.]
na fot.: The Allman Brothers Band - za: wikipedia.org

ALLMAN BROTHERS BAND „Old Before My Time” – Live at The Beacon Theatre

Cóż można napisać o TAKIM koncercie? Że czeka się za nim latami; że to w końcu nie 50 minutowa namiastka w rodzaju fenomenalnego LIVE AT THE GREAT WOODS; że marzenia czasami się spełniają; że również strach bo nie ma Dickeya i mogła przytrafić się powtórka z nieszczęsnego Peakin’ At The Beacon. W zderzeniu z rzeczywistością wszystko to czcze gadanie. Uraczono nas czymś niezwykłym. Dostaliśmy do ręki koncert – brylant. Jeden z najlepszych jakie kiedykolwiek widziałem. Jeśli idzie o Braci na nic piękniejszego dotąd nie trafiłem; a wierzcie mi, trochę Ich koncertów widziałem. Ten jest wyjątkowy pod każdym względem. Zespół i Gregg, to historia ustawicznych wzlotów i upadków. Historia zmagania się z nałogami, przeciwnościami losu i samą śmiercią. Większość z Was ją zna. Jej ucieleśnieniem na scenie jest sam Gregg Allman. Uwielbiam obserwować jego twarz, gdy w zamyśleniu, jakby nieobecny, gra na hammondzie; gdy przez zaciśnięte zęby wyśpiewuje swoje życie. Prawie nigdy się nie uśmiechał. Robi swoje, raz po raz rzucając mroczne spojrzenie na resztę – jeszcze gramy, jeszcze żyjemy. Bóg jeden wie jak długo. Wśród wszystkich koncertów jakie posiadam nie ma występów przeciętnych. To fascynujące. Są albo bardzo słabe, albo genialne. Gregg i Dickey ciągnęli zespół raz na muzyczny Mont Everest, innym razem w narkotyczno-alkoholową, czarną otchłań. Pozostali mogli jedynie próbować udawać, że wszystko jest w należytym porządku. A przecież nie było. Wszyscy o tym teraz wiemy.
Dowodem na to jest między innymi zapis tegorocznych koncertów z Beacon. Genialnych koncertów. Myślę, że koncertowi Allmani od śmierci

na fot.: The Allman Brothers Band /"At Fillmore East"/ - za: wikipedia.org

na fot.: The Allman Brothers Band /”At Fillmore East”/ – za: wikipedia.org

Duane’a nigdy tak fantastycznie nie brzmieli. To zakrawa na cud ale jest tu więcej porywających momentów niż na legendarnym Fillmore. Trudno w to uwierzyć – prawda? Sam nie mogłem uwierzyć w to co widzę i słyszę. To są te najpiękniejsze chwile w życiu; gdy czujesz to COŚ; gdy ci bezpiecznie i łagodnie dryfujesz w półsen, obserwując spod koca jak na ekranie telewizora grupa pełnych energii ludzi tworzy cudownie ci bliskie dźwięki. Ach, cóż to była za noc. Nie ma Dickey’a i to już historia zamknięta. Nie można już mówić o TYM zespole w kontekście Bettsa. Zastąpił go Derek Trucks. To złe słowo – zastąpił. Tak jak kiedyś Warren i Allen tak teraz Derek i Oteil wtłoczyli w ABB świeżą krew. Ze sceny bije spokój i harmonia. To dwa najtrafniejsze określenia jakie cisną mi się do głowy. Spokój i harmonia. Allmani to znowóż monolit. Grupa bliskich, idealnie rozumiejących się ludzi. Jak kiedyś, w 1971 roku. Dwadzieścia jeden allmanowskich arcydzieł. Historia i teraźniejszość. Kompozycje klasyczne i materiał z Hittin’ The Note ostatniej jak się okazuje płyty ABB. Wszystko genialne; ani sekundy znużenia i obojętności. Sto siedemdziesiąt minut najczystszej Magii i tyleż samo boleśnie pięknej nostalgii… I radości dziwnie dławiącej gardło. Po cóż pisać o grze Dereka i Warrena? Po cóż ciągle powtarzać te same frazesy? Duet Dickey-Warren był genialny i równie fantastycznie iskrzy między młodziutkim Trucksem, a Warrenem.
To trzeba zobaczyć.
Zapraszamy
red. Paweł Freebird Michaliszyn

na fot.: Paweł Freebird Michaliszyn i Dickey Betts/ gitara / The Allman Brothers Band

na fot.: Paweł Freebird Michaliszyn i Dickey Betts/ gitara / The Allman Brothers Band