Grzegorz Halama „Długo i szczęśliwie” – fotorelacja

30 stycznia 2016

Halama o sobie

Od pierwszych zdań, które padły ze sceny, publiczność śmiała się pełnym głosem. Przez ponad półtorej godziny Grzegorz Halama ani na chwilę nie pozwolił jej na wytchnienie. Najnowszy program pt. „Długo i szczęśliwie” to monolog zrodzony – jak twierdzi sam artysta – z jego osobistych przeżyć i przemyśleń. Więcej informacji znajdziecie Państwo w wywiadzie, który dla Newslettera CKiS przeprowadził Robert Kuciński.

Program „Długo i szczęśliwie” to do pewnego stopnia nowa twarz Grzegorza Halamy.

Wyjściowe założenia tego typu programu są zupełnie inne. Nie zaczynałem od myślenia, co będzie na scenie zabawne i oryginalne. Owszem, te elementy są zawsze ważne, ale na pierwszym planie postawiłem moje przemyślenia. Program po prostu jest mocno autobiograficzny. Połowa programu dotyczy odchudzania, choć paradoksalnie nie wyglądam na człowieka, który choćby próbował zrzucić parę kilogramów. Mówię zatem o moim uzależnieniu od cukru, spektakularnych wizytach w klubie fitness. Opowiadam o kredytach we frankach szwajcarskich i jego konsekwencjach, bo dla mnie stał się alternatywą kuracjo odchudzającej. Płynnie przechodzę zatem do komornika, a od niego do problemów wchodzenia w dorosłość, na przykład nieprzystawania wiedzy, w jaką wyposażeni są młodzi ludzie, do życia, które staje się ich udziałem. Nawiązuję do baśni, które od wieków powinny być dla nas skarbnicą życiowych mądrości. Analizuję baśniowe związki damsko-męskie i porównuję je z moimi doświadczeniami z niewiastami. Jest w tym programie również miejsce na refleksję dotyczącą traktowania ludzi palących. Czuję się dyskryminowany i przypominam, że pierwszą osobą, która wprowadziła publiczny zakaz palenia był Adolf Hitler.

Porusza Pan zatem tematy z życia wzięte, omijając politykę.

Nigdy mnie zbytnio nie interesowała, a już tym bardziej teraz, kiedy zależy mi, aby moje programy były skoncentrowane na sprawach uniwersalnych i śmieszyły nawet za sto lat. Czasami kusiło mnie nawiązywanie do obecnej sytuacji politycznej, ale skutecznie zdusiłem tę ochotę i programowo odciąłem od tego obszaru. Mam jednak świadomość, że dla ludzi, którzy komentują rzeczywistość polityczną, nadeszły dobre czasy. Jest napięcie w społeczeństwie i poczucie humoru – jak za komuny – musi je rozładować. Ja jedynie mam nadzieję, że nie zostaną rozwinięte zapędy autokratyczne, bo to rzeczywiście byłoby niebezpieczne, również dla artystów. Fajnie jest jednak, jeśli artyści mają wolność wypowiedzi.

Tym programem wraca Pan do gry po pięciu latach przerwy. Co się działo?

Działałem na zwolnionych obrotach i zrobiłem sobie długą przerwę, bo wcześniejsza intensywność była wykańczająca. Ale wróciłem do dawnego rytmu, bo występ w Kaliszu jest siedemnastym w tym miesiącu. Powodów przerwy było kilka. Nie każdy zdaje sobie sprawę z ceny, jaką się płaci za wieloletnie spędzanie niemal całego czasu na scenie i w samochodzie, również w weekendy. Czułem przesyt, koniec żywotności postaci Józka i twórcze wyjałowienie. Powodów było więcej, ale – generalnie rzecz ujmując – musiałem odpocząć i np. poświęcić czas rodzinie, zwłaszcza nowo narodzonemu Konradowi. Dwójka starszych dzieci na pewno dużo straciła na mojej ciągłej nieobecności. Konrad ma teraz 4 lata i rzeczywiście pierwsze trzy lata bardzo nas zbliżyły. Ponadto chciałem poszukać nowych inspiracji, bo ciągły pęd od estrady do estrady i jazda samochodem są mało ideorodne. Wróciłem do moich ulubionych książek: Hessego, Vonneguta, Cortazara, pooglądałem nowe seriale, nacieszyłem dostępem do netfixu, posłuchałem muzyki… Chciałem dać sobie czas, bo zawsze – mam nadzieję, że widzowie to zauważają – bardzo starannie przygotowuję się swoich nowych przedsięwzięć. Chcę, aby zaskakiwały świeżością, oryginalnością. Musiałem zastanowić się, kto jest teraz moim widzem. Myślę, że ktoś w moim wieku. Mam 46 lat i nie zamierzam udawać, że myślę w sposób podobny do dwudziestolatków. Bliżej mi do pewnych podsumowań, bo za mną już połowa życia. Mnie się wydaje, że największym atutem artysty jest szczerość, ale też trzeba pamiętać, że ona nie wystarcza. Trzeba poszukać atrakcyjnej formy, która zainteresuje widza.

Stand up jest najważniejszą dla Pana formą wypowiedzi?

Bardzo ważną, ale jednocześnie marzę o pisaniu scenariuszy spektakli, seriali. Ostatnio wystąpiłem w filmie, gram w teatrze, więc jednocześnie cieszę się z podnoszenia swych umiejętności warsztatowych. Chciałbym, aby mnie postrzegano jako specjalistę od inteligentnego humoru i mam sporo planów, ale na razie skupiony jestem na stand upie, bo to jest jednak ciężki spektakl jednoosobowy, który trwa godzinę i czterdzieści minut.

Zanim spotkaliśmy się na backstage’u wszedłem na scenę i zobaczyłem ogromną pustą przestrzeń, a na niej samotny stołek. Uzmysłowiłem sobie, jak wielkim wyzwaniem jest taki występ: sam naprzeciw kilkudziesięciu rzędów foteli.

Owszem, jest, ale cieszę się, że mi to się udaje – ludzie śmieją się od początku do końca. A po występie nie mówią, że tęsknią za Józkiem, lecz potwierdzają, że w zabawny sposób opowiedziałem na scenie również o ich kłopotach, problemach, troskach, że dzięki wyśmianiu ich stają się mniejsze, mniej istotne.