5. Kalisz Ambient Festiwal ‒ fotorelacja

31 października 2016

_dsc0044-kopiowaniePrzez dwa dni CKiS żyło muzyką eksperymentalną. Kalisz Ambient Festival w swej piątej edycji rozgościł się w niemal całym budynku przy Łaziennej 6. Główne muzyczne prezentacje odbyły się oczywiście w sali widowiskowej, ale festiwalowi towarzyszyła także wystawa w sali studio i działania ekspozycyjno-targowe zlokalizowane w korytarzach.

W festiwalu, którego pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym jest Przemek Rychlik, ambient jest swoistym hasłem wywoławczym, bo de facto impreza przedstawia różne gatunki oscylujące wokół muzyki elektronicznej. Część z nich można zaszufladkować jako ambientowe, a większość jako industrialne. W ciągu dwóch dni kaliszanie mogli poznać zarówno legendy muzyki eksperymentalnej, jak i młode talenty, dostrzec z jednej strony tendencje ogólne, z drugiej – zaskakujące eksperymenty dźwiękowe. Poza koncertami odbywały się także spotkania z artystami, więc każdy miał okazję zadać pytania i dowiedzieć się, co kryją ich dźwiękowe laboratoria oraz jakie projekty  artystyczne zbliżają się do finału, a co za tym idzie do scenicznej prezentacji lub studyjnej rejestracji.

_dsc0057-kopiowanieW Kaliszu zaprezentował się m.in. Adam Mańkowski, czyli jednoosobowy projekt Limited Liability Sounds z Łodzi. Gra już od ośmiu lat, a jego produkcje mieszczą się w ramach ambientu oraz muzyki eksperymentalnej i dźwięków konkretnych. Używa syntezatorów modularnych, syntezatorów połowicznie analogowych i syntetycznych, a także field recordingu. Jest jednocześnie promotorem łódzkiej sceny alternatywnej oraz redaktorem wielu renomowanych pism i portali muzycznych m. in. 5 Kilo Kultury czy Elewator. Pierwszego dnia na scenie pojawił się także Jakub Skowroński. Jako Jakub S. zaproponował live art z płyt winylowych, z projektów, które utrzymują się w szeroko pojętej kategorii industrialnej, oscylując wokół ciekawego futuryzmu oraz rozbudowanej preparacji dźwięków mechanicznych. W ramach KAF w dwóch odsłonach zaprezentowali się Czesi. Najpierw Vladimir Hirsch wykonał „Horae – Organ Concerto No.2”, a potem z Tomem Saivonem zagrał w reaktywowanym niedawno duecie „Aghiatrias”. Wyeksponowane elektryczne organy, ale z dużą elektroniczną obudową i analogowymi urządzeniami samplującymi specjalnie skonstruowanymi przez przyjaciela Hirscha, Polacy podziwiali nie raz, zwłaszcza podczas festiwalu wrocławskiego, ale dla kaliszan to było absolutnie premierowe spotkanie z muzyką, w której przedziwnie, ale i harmonijnie, łączą się: współczesna muzyka klasyczna, dark ambient z postpunkowymi doświadczeniami i industrialnymi dźwiękami. Na uwagę zasługuje strona wizualna występu Hirscha, bowiem u Czecha warstwa muzyczna jest mocno skorelowana z filmowo-graficznymi prezentacjami. Vladimir nie tylko zespolił w rytmach i obrazy i dźwięki, ale pokusił się w zasadzie o filmową narrację, która w jeszcze większej mierze działała na obserwatorów jego występu. Tyleż ciekawym, co odrębnym zjawiskiem wydaje się być Sexy Suicide. Marika i Bartek tworzą ten projekt od dwóch lat, ale już wcześniej oboje inspirowali się muzyką lat 80., choć w słodszym, bardziej pastelowym wydaniu. Teraz „wpuścili” do swych produkcji więcej mroku i wpływów industrialnych. W Kaliszu zaprezentowali swój album „Intruder”, który ukazał się w czerwcu 2016 roku. To hybryda oldschoolowego popu z lat 80. z naleciałościami industrialnymi i wpływami darkwaveowymi. Czasami nazywają ich – co duet przyjmuje z uśmiechem – gotyckim italo disco bądź gotyckim Roxette, czyli duetem tworzącym smutną muzyką taneczną. Bazują na brzmieniu starych syntezatorów z połowy lat 80., głównie analogowych, ale sięgają także po cyfrowe. I w technice, i w warstwie brzmieniowej zdecydowanie odnoszą się do ósmej dekady XX wieku. Są tam na przykład sample wyszukane w filmach z tamtego czasu, ale też sample pozyskiwane z otoczenia industrialnego, bo Bartek mieszka w Sosnowcu, w którym nie trzeba przecież szukać odgłosów przemysłu. Sexy Suicide bardzo interesują alternatywne rozwiązania brzmieniowe, ale pamiętają przede wszystkim o chwytliwych melodiach i tanecznych rytmach. _dsc0125-kopiowanieObserwatorzy pierwszego dnia festiwalu niecierpliwie czekali na występ kultowej formacji Agressiva 69. O wyjątkowości grupy funkcjonującej od 27 lat chyba nikogo nie trzeba przekonywać, to przecież najbardziej rozpoznawalny rockowo-industrialny zespół konsekwentnie łączący rock z elektroniką. Na koncercie w Kaliszu zaprezentował przekrój swego bogatego dorobku, nie zapominając o ambientowym obliczu. Były zatem hity, cząstka „Ummmeta” i nowe nagrania. „Nowa płyta na pewno pojawi się w przyszłym roku” – zapewniał nas w rozmowie lider formacji, Tomek Grochola. „Jest już skomponowana, ale musi jeszcze trochę poleżeć. Troszkę trzeba pozmieniać, bo niektóre pomysły mają sześć lat, a inne – sześć miesięcy. Podjęliśmy jednak decyzję, że już nic nie dorabiamy – pracujemy nad tym, co mamy” – dodaje Grochola. „Gdybyśmy tę płytę nagrywali dwa lata temu, to byłaby ona bardziej metalowo-industrialna, a teraz już co innego mamy w głowie”. Na nowej płycie zespół będzie mocniej trzymał się piosenek, jak to określił lider, tym bardziej że równocześnie powstawał będzie „Ummmet 02”, na którym może pojawić się utwór nawet ponad czterdziestominutowy. Muzycy chcą nagrywać ambient na żywo tak jak za pierwszym razem, gdy mieli zarys, dopiero później grali na koncercie oraz cięli i składali to, co znalazło się na płycie. Teraz będzie trochę inaczej, bo ze wstępnym zarysem zamkną się w studiu, by dorzucając improwizację nagrać nowe piosenki. „Pierwsza płyta była o przemieszczaniu pociągami, na tej będziemy latać samolotami, więc na przykład basy będą zrobione z silników odrzutowców” – zdradził Tomek Grochola. Samplowane odgłosy lotniska częściowo mają swe źródło w lękach lidera „Agressivy 69”, który nie czuje się pewnie w miejscu, w którym pełno jest dźwięków, ale tak naprawdę nikt tam nic nie mówi, a wszystko trzeba czytać. Jednocześnie Tomek Grochola pracuje nad indywidualnym projektem, którego robocza nazwa brzmi „LEGO”. Zarejestrował już jeden z utworów, przygotował jeden z sześciu remiksów, a rolę głosu wiodącego oddał swej żonie, Oli. Zaprosił gitarzystę i basistę z „Agressivy”, ale obiecał, że na tym krążku będzie więcej brzmienia elektronicznego. Zupełnie niezależnie powstaje materiał bez udziału kolegów, w którym na przemian śpiewać będzie z żoną, a całość będzie bardzo dynamicznym połączeniem elektroniki z samplowanymi gitarami. I na tym nie koniec nowości, bo Grochola po raz pierwszy zaśpiewał w duecie z kobietą w zespole „Batalion d’Amour”, który proponuje muzykę gotycką. Rozwój „zdarzeń artystycznych” – jak przyznaje Grochola – w dużej mierze uzależniony jest od finansów, bowiem na przykład jedenastą płytę zespół chce wyprodukować samodzielnie, a dopiero później podpisać ewentualny kontrakt.

_dsc0058-kopiowanieW drugim dni Festiwalu poznaliśmy Accomplice Affair – okołoambientowy projekt Przemysława Rychlika, czyli szefa artystycznego imprezy, a także Micromelancolié, który w swojej twórczości wykorzystuje dźwięk znaleziony, zjawisko sprzężenia zwrotnego, mikrosample oraz nagrania terenowe i buduje przy ich pomocy mapy oraz pocztówki dźwiękowe sprzyjające zadumie nad pamięcią dźwiękową oraz zacieraniem się wspomnień. Z Pruszcza Gdańskiego do Kalisza przyjechała Lud Hauza, znany od kilku lat projekt, którego przestrzeń muzyczna oscyluje pomiędzy elektroniką, muzyką filmową, sakralną, orientalną, death metalem, improwizacją a  interpretacjami muzyki regionalnej i dawnej. Sebastian Madejski zaprezentował „Pośpiewy fragmentaryczne”, czyli swoistą maskaradę dźwięków wykonywanych tylko jednym głosem ludzkim. Na poczekaniu zgrywał i multiplikował na looper podparte beatboxem partie wokalne, melodie cerkiewne, operowe i afrykańskie, wyszeptane, wykrzyczane, niekiedy totalnie abstrakcyjne, w wielu barwach i nieznanych językach. Z kolei legendarny eksperymentator z Mediolanu Alio Die, czyli Stefano Musso, w ramach pierwszego i jedynego koncertu w Polsce zaprezentował m.in. materiał ze swego najnowszego albumu „Standing in a place”, który można określić jako bardzo przestrzenny, eksperymentalny ambient, połączony z wieloma elektro-akustycznymi elementami. Autorem mocnego finału był Rigor Mortiss, czyli legendarna płocka formacja, której muzyczny styl określa się jako psycho industrial minimalism. Zespół powrócił na scenę po bardzo długiej przerwie w odświeżonym składzie, z ożywczo nowatorskimi nagraniami, z potężniejszą dawką energii, z brzmieniowym brudem i bogactwem nowych doświadczeń oraz epką „Brud”, która wydana została na początku 2016 roku nakładem Requiem Records.

_dsc0246-kopiowanieWarto było zajrzeć także do oddalonej od głównych wydarzeń sali studio, w której zagościła wystawa prac Tomka Pileckiego. Mieszkający pod Nowym Sączem, na granicy polsko-słowackiej, właściciel warsztatu stolarskiego „Zahrada.tp” zajmuje się nie tylko drewnem, ale też fotografią. Tworzy kolaże pamięci, które – jak sam przyznaje – leżą na pograniczu rzemiosła i doświadczenia artystycznego. „Uważam, że człowiek, wraz ze wszystkim, co tworzy, jest częścią natury, rozumianej nie tylko jako przyroda, ale całokształt wszystkiego, co istnieje. Wierzę, że u samej podstawy jednoczy nas to samo doświadczenie. Tym, co zdaje mi się najcenniejsze w ciągu ludzkiego życia jest świadomość własnych ograniczeń przy niestrudzonych próbach ich przekroczenia. To poczucie jest mi bliskie od samego początku. Nie jestem artystą, staram się po prostu w najbardziej bezpośredni sposób wyrazić w czynach to, co – jako instynkt poszukiwania i wola odnalezienia – zostało mi dane”. Atmosferę Kalisz Ambent Festival tworzyły także stoiska z płytami, gadżetami, komputerowymi programami i instrumentami. Wypełniały one niemal wszystkie korytarze wiodące do sali widowiskowej. Przy nich także raz po raz skupiało się życie towarzyskie festiwalu, bo każdy nowy krążek to przecież powód do rozmowy, a nowy instrument to zaproszenie do kolejnego projektu.